Multipotencjalizm – czyli co powiedziałbym 15-letniemu Patrykowi?

Gdy zrezygnowałem z piłki nożnej rozpocząłem poszukiwania. Poszukiwania siebie i nowej ścieżki życiowej. Odkrycie dla siebie idealnego zawodu jest niesamowicie trudne. Decyduje o tym zarówno przypadek, jak i świadome działanie. Ciężko przewidzieć w jakiej proporcji. Jednak ja pomimo, że doszedłem w swoim życiu do pewnych wniosków to nadal łudziłem się, że pasuję do tego schematu społeczeństwa jakie zastałem. Trzymajmy się tego, że pewnym standardem jest wybranie jednej konkretnej dziedziny, w której się doskonalimy i stajemy się ekspertami. I pomimo, iż wiedziałem, że to nie dla mnie to i tak jakby dalej walczyłem o to, aby wpasować się w ten schemat. Aż do pewnego momentu.

Wracałem z Poznania od mojej dziewczyny. Słuchałem sobie wtedy prawdopodobnie wykładu Jordana Petersona, żeby naładować swoje intelektualne baterie i nasycić się jego umiejętnościami oratorskimi. Gdy nagle dostałem smsa z zaproszeniem na rozmowę o pracę. Było to zaproszenie do redakcji jednej ze znanych gazet, jak i witryny internetowej. Zaciekawiony odpisałem, że chętnie zjawię się na spotkaniu. Ustaliliśmy zgodnie, że będzie to środa o godzinie czternastej. A gdy otrzymałem informacje z adresem, zaśmiałem się w duchu, bo dokładnie w tej lokalizacji niecałe dwa tygodnie wcześniej podpisywaliśmy naszą pierwszą umowę menedżerską jako WykolejeniTV. Świat jest mały.

Zjawiłem się o umówionej godzinie. Dosłownie. No bo przecież po co zostawić sobie dwie minuty w zapasie? Lepiej władować się punkt czternasta wypsikany perfumami, w ten sposób, że cała redakcja wie, że jesteś. Zapach to jedno. Ale ton głosu… olaboga! Mój sposób mówienia sprawia, że najpierw mnie słychać, potem widać.

Wchodząc do biura poczułem lekką oficjalkę, której nie lubię więc od razu zacząłem zagadywać mojego, być może przyszłego, pracodawcę. Chciałem po prostu obniżyć poziom napięcia, który dało się odczuć w powietrzu. Cóż… to jednak rozmowa o pracę. Nie oczekuje się tutaj fajerwerków. Choć przyznam szczerze, że ja akurat trochę oczekuję.

Tak więc w pewnym momencie tej rozmowy zacząłem zastanawiać się, kto do kogo przyszedł, niczym Jacek Balcerzak – miałem tylko wejść i wyjść, a rozgadałem się jak katarynka. Zacząłem opowiadać o tym, czym się zajmuję i dlaczego tak naprawdę wysłałem do nich swoje CV. Zależało mi mianowicie na tym, żeby częściej mieć styczność z pisaniem. Czytając ten fragment może się Wam wydawać, że moja codzienność wygląda w ten sposób, że siadam rano przy kompie, zaparzam kawę i do wieczora bawię się słowem pisanym. Jednak tak to raczej wygląda codzienność pana Żulczyka czy Pana Mroza. To są pisarze. Ja jestem autorem książek. Oni nie muszą martwić się o środki na wydanie książek, a ja owszem. Dlatego też nie piszę codziennie, ponieważ wiem, że książka, którą właśnie tworzę, ujrzy światło dzienne, przy dobrych wiatrach, rok lub dwa lata później. A taki scenariusz jest dla mnie bolesny, bo moja twórczość jest wtedy znana tylko przeze mnie. Czuję się przez to jakbym pisał do szuflady. I gdybym pisał dla siebie to w porządku. Jednak staram się pisać z myślą o innych. I o tym, co dana książka może wnieść do ich życia.

Dlatego też w 2021 roku zrobiłem totalny reset od pisania. Miałem właściwie trzysta sześćdziesiąt dni przerwy od pisania. Nie liczę jakichś shortów na Facebooka czy Instagrama. Po prostu miałem książkową przerwę. Powodem było to, że już w tamtym momencie miałem 5 kolejnych, skończonych książek, które były całkowicie zredagowane i gotowe do druku. Jednak nie było kapitału na taką inwestycję, więc musiały one zapaść w sen zimowy. Jak się potem okazało, sen zimowy przedłużył się o wiosenny, letni i jesienny. Cóż. Każdemu z nas zdarza się czasem zaspać.

Tak więc przestałem tworzyć, bo nie chciałem doświadczać tego dyskomfortu. Dyskomfortu wynikającego ze świadomości, że mam skończone książki, których nikt nie może przeczytać. Dobre książki. Przynajmniej moim zdaniem. Moim, bo nie miałem okazji go nawet skonfrontować.

Tak więc do pójścia na spotkanie w redakcji motywował mnie scenariusz codziennego pisania, z którego, mówiąc wprost, będę czerpał natychmiastowe zyski i będę otrzymywał natychmiastowy feedback. Zależało mi zarówno na tym i na tym. Na zyskach, bo uwielbiam zarabiać na pasjach. A na feedbacku, bo czymże jest autor bez czytelników? To jak policjant bez złodzieja. Studnia bez wody. Wykolejeni bez Konrada.

Jednak już na początku rozmowy poczułem, że zatrudnienie się tutaj nie będzie dobrym pomysłem. Wizja, która została mi przedstawiona nie do końca ze mną rezonowała. Na dodatek byłbym prawie całkowicie uziemiony i nie miałbym czasu na realizowanie swoich projektów. A jak zauważyła potencjalna pracodawczyni, która dołączyła do nas online, było ich sporo. To była jedna z głównych obiekcji z ich strony. Jeżeli chodziło o warsztat pisarski nie mieli absolutnie zastrzeżeń. Poczytywali mnie co nieco, więc wiedzieli jakie mam piórko. Pewnie głównie dlatego zadzwonili. Jednak trzeba przyznać, że naprawdę bali się o moje zaangażowanie w ewentualnej pracy, ponieważ prowadzę dość aktywne życie zawodowe i praca dla nich mogłaby zejść na drugi, trzeci, czwarty czy nawet piąty plan. I choć mogłem oczywiście zaprotestować i obstawać przy tym, że są w błędzie to chyba zarówno oni jak i ja wiedzieliśmy, że taka jest niestety prawda.

Dlatego też ostatecznie nie doszliśmy do porozumienia. Nie było zatrudnienia. Ale nie było też zdziwienia. I to z żadnej strony, więc mogę to doświadczenie i tę konfrontację ocenić na plus. A to dlatego, że już naprawdę głęboko zrozumiałem pewną prawdę o sobie, o świecie i o kierunku mojej przyszłości. Szanowna Pani, która połączyła się z nami online uświadomiła mi, że każdy pracodawca widząc tak wszechstronnego i działającego na wielu płaszczyznach młodego człowieka, będzie obawiał się go zatrudnić, powierzyć odpowiedzialność i zaufać. A to dlatego, że może mieć, słuszne z resztą, poczucie, że taki pracownik długo u niego po prostu nie wytrzyma. Prędzej czy później, pójdzie inną stronę. Lub mówiąc potocznie – na swoje. Tak więc, dlaczego miałby w niego inwestować czas, energię i pieniądze? Z punktu widzenia przedsiębiorcy to całkowicie nieopłacalne. Co ciekawe z każdego innego punktu widzenia, to także nieopłacalne.

Doszło do mnie, że nigdy nie znajdę pracodawcy, który zaakceptuje moją wielotorowość, potrzebę zmian i różnorodności. I wtedy po raz pierwszy powiedziałem sobie, że to koniec z półśrodkami. Mieszkałem już wtedy w Warszawie, więc samo życie mnie dość sporo kosztowało. Część kosztów pokrywałem ze swojej działalności, ale jednak to nie starczało. Musiałem dorabiać pracując u kogoś. Jednak właśnie w tamtym momencie stwierdziłem, że nie będę już w to dalej brnął. Bo prawdopodobnie nie istnieje miejsce w stałej pracy u kogoś, w którym wytrzymałbym dłużej niż 3 miesiące. Choć może się zdziwię. Na ten moment łudzę się jeszcze, że praca w telewizji, przykładowo prowadząc Program Śniadaniowy, może okazać się trafnym strzałem. Ale póki jeszcze nie strzeliłem, to nie ma co o tym rozmawiać.

Spotkanie rekrutacyjne zakończyło się w dość luźnej atmosferze. I powiem szczerze, że w dwa tysiące szesnastym roku w życiu bym nie pomyślał, że na rozmowie o pracę w roku dwa tysiące dwudziestym drugim ktoś zapyta mnie, co ja robiłem w tym Bayernie. Było to przekomiczne i oczywiście przemiłe. I z ich strony absolutnie profesjonalne, bo świadczyło to o dokładnym researchu, który musieli uprzednio przeprowadzić. Zaznaczyłem, że odpowiedzi na wszystkie pytania znajdą w Drodze do Bayernu.

Wyszedłem z biura radosnym krokiem, bo zrozumiałem, że najlepszym pracodawcą dla siebie będę po prostu ja sam. Jestem jedyną osobą, która może znieść długoterminowo tak nieprzewidywalnego, zmiennego i ciekawego świata człowieka. Zacząłem więc działać, bo wiedziałem, że mam znacznie mniej czasu, niż mi się wydaje…

Shopping Cart
Scroll to Top