Wyprosiliśmy konduktorów z ich przedziału i… wciąż żyjemy

Wszystko się da, pytanie czy wypada?

~ Benjamin Disraeli

Naszym kolejnym gościem był tiktoker @stuknietymikka, czyli dla Was Słania Michał. A dla nas Michał Słania, czyli facet, który skradł nasze serca swoją wrażliwością i autentycznością. I akurat z tym wywiadem to się wiąże taka historia, że Wam gacie opadną. W razie czego – niech się nikt nie zaSŁANIA. <sztuczny śmiech>

Żeby przeprowadzić wywiad z naszym kolejnym rozmówcą musieliśmy udać się aż do Katowic. Trzeba przyznać, że z Warszawy jest to dość spory kawałek. Mieliśmy przed sobą jakieś trzy i pół godziny drogi. Pytania i cały plan rozmowy był już przygotowany, ale siłą rzeczy nawet, gdy wszystko jest dopięte na ostatni guzik to i tak warto to jeszcze raz przegadać. Tak na wszelki wypadek. Więc przez godzinkę sobie z Konradem gawędziliśmy, a potem muzyczka na uszy i klasyczne… udawanie, że jesteśmy w teledysku. ?

Podróż minęła dość szybko, a wspominam o niej nie bez powodu. Bowiem całą drogę miałem silne wrażenie, że jadące obok dziewczyny bardzo chciały do nas zagadać. I z reguły, gdy widzę taką mękę w zainicjowaniu kontaktu na czyjejś twarzy to po prostu ja rozpoczynam konwersację, ale wtedy najzwyczajniej w świecie nie miałem na to vibu. Tak moi drodzy, ja też czasem milczę. Jednakże nigdy nie marnuję szansy poznania kogoś ciekawego, tak więc gdy na stacji Katowice poderwaliśmy się i skierowaliśmy w stronę wyjścia, powiedziałem do dziewczyn na odchodne, że odnajdą nas… po drugiej stronie strachu.

Podałem im Instagrama Wykolejonych. I z pełną świadomością dobranych słów rzuciłem:
Do zobaczenia! ?

Po wysiadce mieliśmy jeszcze trochę czasu do wywiadu, więc poszliśmy sobie elegancko zjeść i powspominać co nieco lata, kiedy to obaj z Konradem mieszkaliśmy na Śląsku. Zawsze jest to jakiś rodzaj sentymentu. Bo to piękne czasy były. Ale też trudne zarazem. Piękne, bo to świat piłkarski. A trudne, bo to piłkarski świat. Tak więc miało to swoje plusy i minusy. Jednak, gdy tak się patrzy w przeszłość, widzi się same superlatywy. Te wszystkie bolesne wspomnienia schodzą na drugi plan. Bardzo ciekawy mechanizm. 

Gdy wybiła godzina trzynasta, masz ci los – pechowa, ruszyliśmy w umówione miejsce. Naszego gościa rozpoznaliśmy bez problemu. Uwierzcie mi, że go każdy rozpoznaje bez problemu. Nawet ludzie, którzy go nie znają. Bardzo wyrazisty człowiek. Rzekłbym – jedyny w swoim rodzaju. I nie, nie jest to rodzaj nijaki. 

Rozpoczęliśmy luźny small-talk z Michałem. A gdy pociąg podjechał rzuciłem do Kondzia, żeby sprawdził, który mamy wagon. I teraz proszę o skupienie, bo zaczyna się zamieszanie. A więc tak. To pytanie zadałem nie bez kozery, bo wiedziałem doskonale, że miałem wagon jedenasty. Ale przez szybę ów wagonu widziałem, że nie jest on przedziałowy. Za kupowanie biletów akurat na tym wyjeździe odpowiadał Konrad. Nie pytajcie mnie nawet, co ja mu już w swojej głowie zrobiłem w ciągu tych kilku sekund. W takiej sytuacji dla zwykłego pasażera nie jest to jakimś większym problemem. Zamiast siąść w przedziale, siądzie w wagonie samolotowym. Jednak dla nas oznaczało to brak możliwości realizacji odcinka, zmarnowanie czasu gościa i przejechanie połowy Polski zupełnie na darmo. Ale nie za darmo. Więc wyobraźcie sobie, co się działo wtedy w mojej głowie. A najgorsze jest w tym wszystkim to, że przy gościu nie wypadało nam pokazać zaskoczenia, złości czy rezygnacji, bo świadczyłoby to o braku profesjonalizmu. A tego nie chcieliśmy.

Wsiedliśmy więc do innego wagonu, który już miał przedziały, czyli do wagonu dwunastego i łudziliśmy się, że być może któryś z nich nie będzie akurat zajęty, a nam się po prostu najzwyczajniej w świecie poszczęści. Ale jak na złość – pełno ludu. Cóż, Katowice. Tak więc mówiąc kolokwialnie – byliśmy w dupie. No, ale nie mogliśmy tak po prostu wysiąść, więc poszliśmy zapytać konduktora o co chodzi.

A on poinformował nas, że była jakaś awaria i nasz wagon, który pierwotnie miał przedziały został podmieniony na ten bez przedziałów. Uśmiechnął się i powiedział, że przecież to nie problem. Podkreślił, że możemy zająć sobie dowolne miejsce. Jednak wtedy nie wiedział, z kim ma do czynienia… 

No i tak jesteśmy sobie w tej dupie. Zerkam na Kondzia, Michał na mnie, pasażerowie na Michała. I wszyscy tak patrzą, nikt nie wie co robić. Czułem, że Konrad jest załamany, bo wszystko wskazywało na to, że polegliśmy. I co gorsza – nie z naszej winy. Tak. „Co gorsza”, bo gdyby to był jeszcze nasz błąd to byłoby kogo chociaż obwiniać i miałoby się jakiekolwiek poczucie odpowiedzialności. A tak? To kto nam to zafundował? Pech? Los tak chciał? Czy może Bóg? 

Ja według swojej wiary przyjąłem, że Bóg. Od dawna trzymałem się interpretacji, że Bóg zsyła problemy, żeby nas sprawdzić. Tak więc powiedziałem sobie pod nosem: No to patrz teraz… ?

Powiedziałem do Kondzia, że ja to załatwię. Widziałem w jego oczach zmarnowanie. To było coś typu: Nie, no Patryk. Fajnie, że się nie poddajesz, ale co ty niby załatwisz. Jest pełno ludzi. Nie ma żadnego wolnego przedziału. 

Pomyślałem sobie, że owszem. Nie ma wolnego. Ale bardzo szybko można zajęty przedział, uczynić wolnym. I oczywiście od razu nasuwa się słuszna wątpliwość pt. „Kto ci się przesiądzie?” I faktycznie rozsądny człowiek odpowiedziałby zapewne, że nikt. Na szczęście ja nigdy nie byłem rozsądny. ✌

Poszedłem do konduktora i zacząłem mu nawijać makaron na uszy. Ale w pełni świadomie. Bardzo zważając na słowa. Wiedziałem, że to czy się zgodzi na mój układ zależy od tego, w jaki sposób przedstawię mu swój pomysł. A! Pewnie jesteście ciekawi, jaki to pomysł prawda? Mianowicie zauważyłem, że w tym wagonie były dwa przedziały konduktorskie. Dwa! W każdym z nich było po trzech konduktorów. Czyli jak słusznie zapewne dedukujecie – zmieściliby się do jednego! I to bez problemu. No ale wiadomo… wygoda.

No więc stwierdziłem, że łatwiej będzie zaproponować przesiadkę konduktorowi niż randomowym pasażerom. Nie wiem, czy wyczuwacie tę granicą absurdu. Kazać się konduktorowi przesiąść – lekko mówiąc – niecodzienne. ?

No więc zacząłem bajerować, oczywiście nie tylko jednego konduktora, ale w szczytowym momencie bajerowałem trzech naraz. Byłem szybki i dokładny. Wiedziałem, jakie będą mieli obiekcje. Dlatego zapobiegałem im, zanim jeszcze zdążyli je wypowiedzieć. Używałem określeń typu: wiem, że moja prośba może wydać się niestosowna, ale proszę zauważyć, jak bardzo muszę być postawiony pod ścianą, żeby mieć czelność zakłócać Państwa spokój i prosić o coś takiego. Na każdym kroku zaznaczałem, że naprawdę mi na tym zależy. Mówiłem o emocjach. Mówiłem o planach Wykolejonych. Mówiłem o tym, że przejechaliśmy pół Polski. Mówiłem o smutku. Chciałem obudzić w nich ludzką stronę. Nie chciałem rozmawiać z nimi jako konduktorami. Chciałem rozmawiać z nimi jako ludźmi. I tak brnąłem, brnąłem, aż w końcu Pani konduktorka powiedziała, że jeżeli kierownik pociągu się zgodzi to mogą przystać na moją ideę. Pomyślałem – o cholera. Robi się grubo, będę szedł i dobijał interesu z kierownikiem pociągu. ?

I tam znowu ta sama historia. Znowu o emocjach. Znowu o argumentach. Znowu o tym, jak bardzo nam pomogą tą drobną przysługą. Znowu o tym, że tak absurdalna sytuacja w ich życiu już się na pewno nie powtórzy. A na koniec dodałem jeszcze argument wiążący się z zadedykowaniem temu Panu książki, co chyba go całkiem nieźle rozbawiło i przechyliło szalę zwycięstwa. ?‍♂️

Wróciłem do chłopaków. Wzrok Konrada był wtedy niczym wzrok stęsknionej żony oczekującej zwycięskiego powrotu męża z wojny. Na szczęście – mąż wrócił z tarczą. Widok migrujących ze swojego przedziału konduktorów był chyba zwieńczeniem mojego największego sukcesu komunikacyjnego. Uwierzcie mi. Nie wiem, czy udało mi się opisać tę sytuację w taki sposób, że jej absurdalność jest tutaj wyczuwalna. Jednak wtedy powodzenie tej misji graniczyło z cudem. Ale jak widać. Cuda się zdarzają. Konduktorzy 0:1 Wykolejeni. Bóg 0:1 Szlicht. Mecz wygrany. Wywiad nagrany. Sukces odnotowany. ?

Shopping Cart
Scroll to Top